czwartek, 7 sierpnia 2014

Pogoda... płata figle

Sił na kolejny dzień naszego doświadczenia szukaliśmy najpierw we wspólnej modlitwie. Coraz świadomiej przychodzi nam już przeżywać różaniec i eucharystię w języku rosyjskim. Potem oczywiście posiłek i do dzieła. Dziewczyny ruszyły do znanego im już dzieła: czyszczenia i malowania przyrządów z placu zabaw. 





Chłopacy natomiast przedpołudnie spędzili w prowizorycznej stolarni, gdzie próbowali z „tego co się przyda”, czyli proboszczowskich ścinek wyciąć i zaadoptować nowe oparcia i siodełka, aby uzupełnić dzieło dziewczyn. Jak się okazało materiału starczyło, ale pozostałe resztki przydadzą się już tylko do spalenia. Po złączeniu sił prace nabrały tempa. 



Niestety nieoczekiwanie pojawiły się czarne chmury, powtórnie zagrzmiało i zaczęło padać. Prace na dworze trzeba było przerwać. Pozostało segregowanie puzzli i planowanie dalszej pracy. Pojawił się też nowy projekt budowy nowej biesiadki (z ros. rodzaj altany), gdyż istniejąca podobnie jak piaskownica nie nadawała się już do remontu. Aura zachęciła nas do podróży. W czasie przerwy Diakon z okna zauważył  u sąsiadów ogień. Okazało się, że wybuchł pożar szopy. Mogliśmy przy pomocy siostry wezwać straż i zobaczyć „profesjonalną” akcję miejscowej straży pożarnej. Pokazało nam to po raz kolejny absurdy tego kraju, w którym jesteśmy, ale o tym nieco później (z powodu troski o nas). Po obiadokolacji wyruszyliśmy wesołym busem przez step w kierunku wschodnim. 


Najpierw ku Tajynszy – najbliższemu miastu (tutaj proboszczem po pracy w Kellerovce był nasz krajan ks. Jarosław Foltyniewicz, którego tamtejsi parafianie bardzo serdecznie wspominali i gorąco pozdrawiają). 



Następnie odwiedziliśmy kolejną wioskę należącą do tamtejszej parafii, gdzie mogliśmy zobaczyć kaplicę i muzeum, które powstały z inspiracji ks. Jarka. 







Dalej po wyboistym stepie dotarliśmy do Jasnej Polany. Wioski troszkę innej niż okoliczne z powodu ilości mieszkających tu naszych rodaków oraz kołchozu, którego właścicielem jest Polak i w dodatku praktykujący katolik. Dzięki niemu większość ludzi w wiosce może świętować w dni, które dla nas z oczywistości są wolne od pracy, a tutaj w Kazachstanie niestety nie. Ludzie zarabiają więcej niż w okolicy, co widać patrząc na domy i obejścia. Przekłada się to także na kościół i jego otoczenie. Mogliśmy zobaczyć muzeum wioski, gdzie poza izbą przedstawiającą wnętrze z czasów przesiedlenia, zgromadzono pojazdy z minionej epoki. Wrażenie na nas zrobiły zwłaszcza te produkcji radzieckiej. Ciekawe jest to, że wszystkie są na chodzie. Nawet wystąpiliśmy, jako statyści w reportażu, który nagrywała kazachska telewizja o polakach w tej miejscowości.





Po długim dniu i powrotnej podróży tym razem po miękkim i błotnistym stepie (mieliśmy okazję doświadczyć wzajemnej pomocy, gdy nasz proboszcz niczym pomoc drogowa pomógł wyciągnąć zatopionego w błocie jeepa) mogliśmy zatopić się we śnie, gdyż zegar wskazywał już prawie 3, choć na polskich zegarkach była dopiero 23 J

ks. Marcin



1 komentarz: