Sił na kolejny dzień naszego doświadczenia szukaliśmy
najpierw we wspólnej modlitwie. Coraz świadomiej przychodzi nam już przeżywać
różaniec i eucharystię w języku rosyjskim. Potem oczywiście posiłek i do
dzieła. Dziewczyny ruszyły do znanego im już dzieła: czyszczenia i malowania
przyrządów z placu zabaw.
Chłopacy natomiast przedpołudnie spędzili w
prowizorycznej stolarni, gdzie próbowali z „tego co się przyda”, czyli
proboszczowskich ścinek wyciąć i zaadoptować nowe oparcia i siodełka, aby
uzupełnić dzieło dziewczyn. Jak się okazało materiału starczyło, ale pozostałe
resztki przydadzą się już tylko do spalenia. Po złączeniu sił prace nabrały
tempa.
Niestety nieoczekiwanie pojawiły się czarne chmury, powtórnie zagrzmiało
i zaczęło padać. Prace na dworze trzeba było przerwać. Pozostało segregowanie
puzzli i planowanie dalszej pracy. Pojawił się też nowy projekt budowy nowej biesiadki
(z ros. rodzaj altany), gdyż istniejąca podobnie jak piaskownica nie nadawała
się już do remontu. Aura zachęciła nas do podróży. W czasie przerwy Diakon z
okna zauważył u sąsiadów ogień. Okazało
się, że wybuchł pożar szopy. Mogliśmy przy pomocy siostry wezwać straż i zobaczyć
„profesjonalną” akcję miejscowej straży pożarnej. Pokazało nam to po raz
kolejny absurdy tego kraju, w którym jesteśmy, ale o tym nieco później (z
powodu troski o nas). Po obiadokolacji wyruszyliśmy wesołym busem przez step w
kierunku wschodnim.
Najpierw ku Tajynszy – najbliższemu miastu (tutaj
proboszczem po pracy w Kellerovce był nasz krajan ks. Jarosław Foltyniewicz,
którego tamtejsi parafianie bardzo serdecznie wspominali i gorąco pozdrawiają).
Następnie odwiedziliśmy kolejną wioskę należącą do tamtejszej parafii, gdzie
mogliśmy zobaczyć kaplicę i muzeum, które powstały z inspiracji ks. Jarka.
Dalej po wyboistym stepie dotarliśmy do Jasnej Polany. Wioski troszkę innej niż
okoliczne z powodu ilości mieszkających tu naszych rodaków oraz kołchozu,
którego właścicielem jest Polak i w dodatku praktykujący katolik. Dzięki niemu
większość ludzi w wiosce może świętować w dni, które dla nas z oczywistości są
wolne od pracy, a tutaj w Kazachstanie niestety nie. Ludzie zarabiają więcej
niż w okolicy, co widać patrząc na domy i obejścia. Przekłada się to także na
kościół i jego otoczenie. Mogliśmy zobaczyć muzeum wioski, gdzie poza izbą przedstawiającą
wnętrze z czasów przesiedlenia, zgromadzono pojazdy z minionej epoki. Wrażenie
na nas zrobiły zwłaszcza te produkcji radzieckiej. Ciekawe jest to, że
wszystkie są na chodzie. Nawet wystąpiliśmy, jako statyści w reportażu, który
nagrywała kazachska telewizja o polakach w tej miejscowości.
Po długim dniu i
powrotnej podróży tym razem po miękkim i błotnistym stepie (mieliśmy okazję
doświadczyć wzajemnej pomocy, gdy nasz proboszcz niczym pomoc drogowa pomógł
wyciągnąć zatopionego w błocie jeepa) mogliśmy zatopić się we śnie, gdyż zegar
wskazywał już prawie 3, choć na polskich zegarkach była dopiero 23 J.
ks. Marcin
a gdzie Borat ??
OdpowiedzUsuń