wtorek, 26 sierpnia 2014

„Błogosławiony ten, kto mnie słucha, kto co dzień u drzwi moich czeka”

Mszą Świętą o godz 9.05  rozpoczęliśmy dzień. Dziś modliliśmy się o pokój na Ukrainie szczególnie przez ręce Matki Bożej Częstochowskiej. Potem nakarmiłyśmy ciało i ruszyłyśmy do… ostrej pracy!  Dziś było dużo zadań do wykonania- przy muzyce puszczanej z Ochronki szło szybciej :)





Rozumiemy się już bez słów, więc każda poszła do swoich zadań. Jana – zdrapywanie drabinki, Ania- zbieranie skoszonej trawy, Paulina- przyjaźń z taczką i przewóz piasku do nowej piaskownicy. Pogoda sprawiała nam kaprysy- raz chmury, pada, potem słonecznie… Najpierw skarpetki i bluzy, a potem krótkie rękawy :)







Dzisiejszy obiad był „karmelitański”, ponieważ głównym daniem była pyszna fasolka, którą wczoraj dostaliśmy w prezencie od Karmelitanek z Oziornoje. Smaku dodawało popijanie kwaśnego mleka, które dostaliśmy od s. Beaty. Jak widzicie ludzie tu są bardzo szczodrzy :)



Po krótkiej przerwie wracamy do pracy… i znów trawa, grabienie, dywany, malowanie drabinek, wykończenie podłogi w altance, porządkowanie jej wokół, przerzucanie piasku ze ścieżki w inne miejsce, zbieranie desek itd. Dużo tego, ale dałyśmy trzy dziewuszki radę. Doświadczamy misji w tutejszej codzienności, w zwykłej również fizycznej pracy,  w czasie rozmów z mieszkańcami, w byciu tutaj z Siostrami i ojcem misjonarzem, w ciszy wioski, słuchamy w tym wszystkim głosu Pana… Bowiem z dzisiejszego psalmu: „Błogosławiony ten, kto mnie słucha, kto co dzień u drzwi moich czeka.”






O godz 20.00 totalnie zmęczone zakończyłyśmy pracę, szybko „zmiatałyśmy” z siebie kurz i szukałyśmy ładnych ciuchów… Wsiedliśmy do busa ojca Mariusza i ruszyliśmy do Dobromirovki do zaprzyjaźnionej rodziny, która zaprosiła nas na kolację – tzw. szaszłyka. Stół się uginał od kazachstańskich potraw, rozmowom nie było końca- o Kazachstanie, o Polsce itp. Po raz kolejny doświadczyliśmy niezwykłej gościnności ludzi.
 




 


Nie wróciliśmy do domu sami… bowiem dołączył do nas kotek, którego s. Lilianna nazywała „Kora”. Kora na razie jest nieco wystraszona, ale ufamy, że zadomowi się w mieszkaniu Sióstr i dzielnie będzie łapać myszy. 



Pozdrawiam,
Ania



1 komentarz:

  1. A co z poprzednim kotkiem... chyba nie zrobiliście z niego szaszlyka;-) pozdrawiam i życzę wielu łask i sił na ostatni dzień pracy!!!

    OdpowiedzUsuń